Wiersze J. Hordyńskiego
czwartek, 12 maja 2011 11:24

WODZOWI W HOŁDZIE

Pierwszy wiersz 16/17-letniego Jerzego Hordyńskiego, debiuty: poetycki i literacki w miesięczniku gimnazjalnym "POBUDKA" (Stanisławów, 1935-37)

 

Umiałeś spojrzeć w oczy wrogowi

I naród polski wyzwolić z katuszy,

Byłeś podobny dzielnemu Marsowi,

Hart mężnych Spartan nosiłeś w duszy.

 

Umiałeś walczyć wytrwale i mężnie,

Bo przyświecała Ci wolność Ojczyzny,

I wywalczyłeś Polskę orężnie,

Darując w ofierze krew swą i blizny.

 

Dziś z całej Polski w dzień Twego imienia,

Od fal Bałtyku aż do wierchów Tater,

Płyną obfite i szczere życzenia

Tam gdzie przebywa Narodu Bohater.

 

Dziś rwie się okrzyk z każdej  piersi ludzkiej,

Co w sobie czuje choć trochę polskości:

Wiwat! Niech żyje Marszałek Piłsudski,

Wódz nasz i twórca Niepodległości !

 

 

Wiersze Jarosławskie

 

I

Na siwym rynku wiatr i śnieg

gałązki szronu łamie,

a dołem wśród lodowych ech

ku rzece pędzą sanie.

 

Kopyta miękko biją ślad

i cień za sobą wloką,

a tuż za mostem srebrny sad

gotuje się do skoku.

 

Już mnie pochwycił ostrą mgłą

i już się nie uchronię,

to biały puch, jak puste szkło,

koniom w dzwoneczkach dzwoni.

 

Z ręki zdumionej wypadł bat

I nie przynagla biegu;

do tyłu! - woła szorstki wiatr

i cofa czas po śniegu.

 

Każde spojrzenie, każdy dzień,

co skruszył się w niepamięć -

jak porzucony dawno dźwięk

znajdują błędne sanie.

 

Aż raptem znikł ścigany świat,

już nie odzyska mowy,

i tylko sad, na szybie sad,

zostawił dym śniegowy.

 

II

Chodziła tędy Marysieńka

okrutnie zatroskana

i gońce słała niebożeńka

do Imci Króla Jana.

 

"Mężu najmilszy, bywaj skoro,

niech gry Amora sprawią,

byś mnie miłował każdą porą

w prześlicznym Jarosławiu.

 

Byś rzucił  namiot z kurdybanu,

tureckie małmazyje

i wieczór pił jak z roztruchanu ­

z ust moich, mojej szyi".

 

Z żałości i smutnego płaczu

list do miłego każdy,

i jeszcze dziś jej łzy obaczysz ­

nad Jarosławiem gwiazdy.

 

MAŁA SERENADA· III

Jeszcze jestem, miła, w Jarosławiu,

od· uliczki chodzę do uliczki,

małe domki różowe i złote,

jak do śpiewu rozłożone kantyczki.

A na szybach papierowe firanki,

na choinkach wiszące kule,

nie opowiem swoich lat pierwszych

lepiej i czulej.

Jak promienie rannego słońca

przelatują dzieci na sankach,

pośród rynku świeżo malowany

ratusz w koronkowych falbankach.

Posyłam ci go właśnie na kartce,

nie znalazłem ładniejszej nigdzie,

ona będzie już jutro u Ciebie,

a ja dopiero za tydzień.

Choć odtwarzam cię nieustannie

w mimowolnie znajomym geście,

już zazdroszczę niecierpliwym słowom,

że nazajutrz będą w twoim mieście.

 

NAUKA

Uczyłem się mądrości miejsca

od drzew.

Uczyłem się oddaleń

od ptaków.

Uczyłem się milczenia

od kamieni.

Uczyłem się unikać nocy

od słońca.

Od ludzi nie wziąłem

niczego.

 

APOSTROFA DO ŚWIĘTEGO

W mieście Twym nocowałem

w domu dla żebraków.

Kaszlem zdławili sen.

Myślałem o Tobie.

Prosiłem wówczas

O łaskę otwartych dróg,

O pogrzebanie w pamięci znaczących.

Z tym samym wracam

do Twojego grobu.

 

PRZEMIENIENIE…

Przemienienie tysiąc gór i tysiąc mórz

i tyleż snów umknie spod powiek,

odejdą księgi - cienie prawd i burz,

zostanie człowiek.

 

Odegna wiatry nieulękły mąż,

zadrży powietrze od nowych owoców,

lecz pozostaną wokół ziemi wciąż

te same gwiazdy nocą.

 

I znów za milion innych lat,

jak teraz - będzie się wwiercał

ktoś w najdrobniejszy świat

własnego serca.

 

Ranny most

(wszystkim którzy we wrześniu 1939 przekraczali Czeremosz w Kutach)

 

Tylko czas mijał.

Rozpięty na krzyżu okiennym

liczyłem żal i samotność,

a pustka przepływała obok mnie i we mnie

i rosła ziemia niczyja.

Gwiazda spadając myślała o szczęściu,

lecz zamieniała się lecąc w łzy,

aby wymazać strugę krwi

z wciśniętej w karabin pięści

i by przypomnieć już tylko piosenkę

wtuloną w kłosy stratowanych zbóż

przeczuciem, grozą i lękiem.

rozkwitały pęki białych róż.

Ku oknu most nadpływa w rytmie błędnych stóp,

karabiny kołyszą się niby łan pszenicy ...

O, ziemio, przyjmij jak kielich goryczy

ostatniej trwogi wzrastający grób.

Tylko czas przekraczali żołnierze na moście

tłumiąc obawę powtórnego brzegu.

co usta rozwarłszy na oścież

przyjmowała .szereg po szeregu

tak, jak-wiatyk przyjmują odchodzący w ciemność ...

A przecież wokół pusto nade mną, pode mną,

to tylko już wspomnienie po odeszłych płacze

i szepce, że nie mogło być przecież inaczej.

A noc na wszystko patrzyła spokojnie,

we mnie bunt narastał jak wiersz.

Padał ostatni polski deszcz

po polskiej wojnie.

Mostem już tylko echo wlokło się zranione

i przybliżało oczom zagasłym brzeg ciszy,

lecz wargom brakło siły, by przywołać tony

i wskrzesić ból piosenki z zabitych klawiszy.

Most opadł mi na piersi, udźwignę krzyż gwiazd,

łkających nad oczyma, którym brakło łez,

nad lasem, gdzie już nie ma zieleni ni drzew,

nad rzeką, w której woda zmieniła się w głaz.

Na próg wstępuje jeszcze jakiś szary człowiek,

przystanął. Hełm mu ciąży, ciąży jak mnie wszystko

Spojrzałem, lecz spojrzenie nie wyszło spod powiek.

Na poranionym moście skonał ranny Chrystus.

 

Wiersz dla matki

 

Coraz częściej myślę o twojej śmierci,

przyzwyczajam .się do niej,

wpatrując się w białe włosy,

w porysowane lustro twarzy.

Nadchodzi nieruchomy czas,

w który wejdziesz słabiutkim krokiem

Chciałbym, abyś miała śmierć małą,

nawet niezauważalną.

by zaskoczyła cię we śnie

po dobrotliwym dniu.

Lecz wiem, że wolisz inną,

więc o nią poproszę.

Najczęściej się spełniają

modlitwy o śmierć.

Kiedy sfrunie na twoje wargi

opłatek - nadzieja,

niech ukaże ci niebo

wylepione złotymi aniołami.

Szeleszcząc skrzydełkami

przylecą po ciebie

i wezmą cię na ręce przejrzystą i lekką.

Zapachną wszystkie kwiaty

i ostatni oddech

zatrzyma promienie słońca.

Wtedy jedyną pociechą dla mnie będzie myśl,

że łatwiej mi umrzeć.

 

Polecamy

krs

Naszą witrynę przegląda teraz 5 gości 
Odsłon : 554121