Wiersze Danuty Bielec |
środa, 17 września 2014 12:08 | |||
NIE UMRĘ CAŁKIEM Nie umrę całkiem, skrawek mego życia, Myśli, tęsknoty na papierze składam. I duszy skrawek i różne przeżycia. Co tylko nieraz Bogu opowiadam. Snuje się życie jak nitka z kądzieli. Co szybko chudnie, gdy włókna ubywa. Coraz mniej dzionków od wieczności dzieli. I coraz krótsze, gdy nam lat przybywa. Nie umrę całkiem, bo me strofy skromne Poszły w świat, dzięki tej ludzkiej dobroci. Ile tych wierszy, już teraz nie pomnę. Niechaj tym sercom szczęście drogi złoci. Niechby pociechą stały się dla kogo, Gdy dusza jego jest w jakiejś rozterce. Aby nie spojrzał na nikogo wrogo. Dla nie lubianych otworzył swe serce. TAK BYŁO A TAK JEST Gdzież ta dziewczyna z dwoma warkoczami Zielonooka z kwiatami we włosach? Zwinna jak sarna biegnąca łąkami, I kokardami w obu jasnych kosach? Gdzież śmiech perlisty i zalotne oczy? Smukła sylwetka, krok żwawy, zwinny. Włos jej posiwiał, nie ma już warkoczy. Gdzież ta dziewczyna? To już człowiek inny. Trudno uwierzyć że to właśnie ona. Jak paragrafy pogięta jej postać, Idzie powoli ku ziemi schylona, Siły brakuje, by chodzeniu sprostać. Młody człowieku nie śmiej się z starości Wszak czas ci porwie twoje młode lata Szybko przeminie czas twojej młodości Nie zysk to będzie, lecz okrutna strata. JABŁONKA I JA Gaśniemy sobie razem, jabłonko kochana. Spozieram na cię z troską od samego rana. Pień twój grzybem obrasta, czub powoli kona, Choć jeszcze rodzisz owoce i tulisz do łona. Chroniłaś liśćmi ptactwo przed burzą, wichurą, Teraz zeschłych gałązek przybywa ci górą. Razem przeżyłyśmy wojnę i noc okupacji, Gdy cię siostrą dziś nazwę, nie będę mieć racji? Coraz niżej do ziemi wiek gnie moją postać. Proszę, byś do końca dni moich mogła ze mną zostać. Byłaś świadkiem rozpaczy, półsieroctwa mego I teraz chcesz mnie zostawić ? Powiedz mi dlaczego? Pod baldachem gałązek pieśni ci śpiewałam. Szeleściły listeczki, kapela żab grała. Tak minęły nam lata w tym, co życie niesie I nie będzie inaczej, gdy nadeszła jesień. Żyłyśmy obok siebie na bachórskiej ziemi, I choć nas nikt nie przesadzał powoli giniemy. A chciałoby się pożyć, bo w sadku tak miło, By maj tu wiecznie gościł i słonko świeciło . KRYSTYNKO MA Przez całą noc słowik -" Promyczku Kochany" Wieścił w gęstwinie wierzby narodziny Twe. W jasnym „blasku słonka ten dzień „był skąpany, Maj do stóp Twych rzucał całe piękno swe. Bez i buldynesy kłoniły główki swoje Przed „drobiną życia", która zatli się, konwalijki głosiły to zjawienie Twoje Dzwoniąc kołysanki, wonią pojąc Ci_. Czyż życie człowieka jest tym wiecznym-majem, Pełnym dni słonecznych i kwiecistych łąk? Rozgwieżdżoną nocą, szczęścia wiecznym rajem Co zawsze z przestworzy śle radość do rąk? MOJA WIOSKA Wioseczka, w której świat Boży ujrzałam, Od bagien grząskich Bachórzem nazwana. Tu się bawiłam, rosłam, dojrzewałam W niej zbiegło życie, tu jestem kochana. Ta miła wioska ciągnie się doliną, Z południa wzgórza, lasy aż do nieba. Pod wzgórzem, wężem wody Sanu płyną I błonia pełne powszedniego chleba. Spojrzysz na północ, pasma wzgórz zielone, Za nimi lasy ciemnieją w oddali. Węgierskim traktem sioło przedzielone. Wzdłuż moc neonów wieczorem się pali. Od wschodu wzgórze „Parasolką" zwane. Był tutaj kiedyś i gród okazały Poniżej cmentarz, gdzie prochy schowane Przez tysiąclecia w urnach tu przetrwały. Z zachodniej strony wzgórza, na nich domy. Niżej stacyjka, park , zaś w stronę Sanu Dworskie ugory, niby wielkie kromy. Wśród nich grobowiec hrabiów, dawnych panów. Władysław Skrzyński był ambasadorem. Przy Watykanie swój urząd piastował, Może i tęsknił za bachórskim dworem Bo jego prochy ten to kurhan chowa. Zamek myśliwski stał nad brzegiem Sanu. Był otoczony sędziwą dębiną. Nie ma dębiny, jak i dawnych panów, Bo czas przemija, jak wody popłynął. . Z małej stacyjki na bachórskiej ziemi, Pochodzi także Bolesław Wierzbiański. Wsławił się w świecie zasługami swymi. Syn zawiadowcy, nie szlachcic, nie pański. Jest redaktorem naczelnym „Dziennika Polskiego" , choć nie w polskiej ziemi Lecz w Nowym Jorku. Sława ta przenika Do wszystkich krajów wiadomości swymi. Chrobak Kazimierz syn także tej ziemi, Oficer, tułacz, strzęp klęski wrześniowej. W radzieckim łagrze z kolegami swymi, Znalazł się nagle w sytuacji nowej. Stamtąd przez Iran i przez Palestynę, Wytoczył krew swą na Monte Casino. Tęskniąc powrócił na polską dziedzinę, Tu kości złoży, gdy lata przeminą. Byli i tacy co krew wytoczyli Nie swoją, lecz biednych tułaczy idących z wygnania. Za ten węzełek co z sobą taszczyli. Czasem w kimś siedzi bestia od zarania. Ja już nie pójdę nigdzie z tego sioła, W Bachórskiej ziemi kości swoje złożę. Bo mnie stąd nigdy nikt wyrwać nie zdoła, Choć przeciwności i tutaj się srożą. OJCZYZNA Ojczyzna ma to bochen żytni chleba, Ojczyzna to nasz polski błękit nieba, To zboża łan, kobierce traw zielonych, Jak łzami, tak kroplami ros zroszonych. A w górze gdzieś skowronek pieśń wydzwania I dzwonów z wież posłuchać możesz grania. Ojczyzna ma to Tatr śnieżystych szczyty, Różowy świt kroplami dżdżu wymyty. To orła skwir i morskich fal pląsanie. Szumiący bór i trzciny kołysanie. Ojczyzna ma to senne wód pluskanie, Słowiczy trel i żabich kapel granie. Ach nigdzie tak kukułki nie kukają I nigdzie tak ptaszęta nie śpiewają. Gdy wspomnisz gdzieś bocianów klekot miły, Tęsknicy łez powstrzymać nie masz siły. Za Polską ból powraca niby fala I tylko w snach nie będziesz od niej z dala Bo gdybyś zszedł i na kraj świata, wszędzie To kraju tak drogiego miał nie będziesz. Piękny nasz kraj zdeptały obce buty, A zgięty grzbiet chłostały wrogów knuty. I cierpiał tak serdeczną krwią zalany, Aż stał się nam żebrakiem kraj kochany. O kraju nasz, cierpiący kraju miły, Orzeł i Piast niech ci użyczą siły! Niech zabrzmi pieśń Bogurodzica wszędzie, To wrogów złość nam straszna już nie będzie. WSZYSTKO LUBIĘ Ach, lubię ja wiosenny czas Ze złotem mniszków i kaczeńców, Gdy strojny świat w perełki rosę W zielonym stoi wieńcu. Ja lubię świt gdy złoty pas Przecina cudnie błękit nieba Ptaszęcy śpiew, strumienia plusk. Szum cichy kłosów chleba. Ja lubię też południa skwar. Gdy świat omdlewa w słońca żarze, Gdy zmilknie już ptaszęcy gwar I uśnie Pan w południa skwarze. Ja lubię zmierzch po skwarnym dniu Gdy welon mgły nad polem płynie. I nocy czerń z milionem gwiazd, Odbitych w wód głębinie. Uroczo jest, gdy rosi deszcz. Pieszczony słońca promieniami, Gdy tęczy pas z przestworza śle Cudowne barwy strumieniami. Ach lubię ja zefirka wiew; Co muska twarze wśród spiekoty Powiewem swym orzeźwia świat Trąca gałązek sploty. Ja lubię też jesieni czar, Gdzie barw szaleństwo oczy pasie. Gdzie każdy krzew, korony drzew Strojne w przecudnej krasie. Gdy w szron i szadź jest zdobny świat Brylantów iskrzą się miliony. Każdy by szedł w tę białą dal Iskrzącym pięknem upojony. Jak cieszy mnie gdy pada śnieg, Płatkami cicho sypie z nieba. Spójrz, proszę cię uśmiechnij się! Cóż ci do szczęścia więcej trzeba? Podziwiam ja zimowy czas, Gdy śnieżna biel okrywa ziemię Gdy kwiat i chwast w tych mroźnych dniach Pod warstwą śniegu drzemie. ODLOT ŻURAWI W cichy wieczór listopada słychać krzyk żałosny. To żurawie popłakują, lecą szukać wiosny. Wzięły z Polski na pamiątkę nić babiego lata. Bez kompasów, drogowskazów lecą na kraj świata. Prócz tej nitki w świat zabrały tęsknicę i bóle. Z barwnym borem, z tonią jezior żegnają się czule. Opuszczacie swą ojczyznę, wszak tu swojskie wszystko, Bezmiar łąk i pól zielonych a nawet i rżysko. Jesień każe nam odlecieć, bo zima nadchodzi. Wody jezior skuje lodem i ptactwo zagłodzi. Przybędziemy moi mili, gdy piórka odrosną I powieją ciepłe wiatry, wrócim do was z wiosną. WIATR Cóż ty mi powiesz mój wietrze szumiący, Któryś jest dzieckiem trąb i huraganów, Rzadko zefirkiem lekko igrającym W drobnych listeczkach brzóz, osik, bukszpanów? W swojej wędrówce po tym Bożym świecie Widziałeś wiele dobra i niedoli. Twoim są dziełem śniegowe zamiecie. Chociaż z nas każdy cichy powiew woli. Wojujesz często w sztormach gdzieś po morzach. Niepokój w tobie jak w duszy człowieka. Zamiast cichutko zasnąć w jasnych zorzach, To ty jak człowiek po świecie się wściekasz. Lekkim powiewem rozsiewaj nasiona, W czasie spiekoty muśnij nasze skronie. Może piosenka jakaś wytęskniona Zabrzmi w twym szumie, gdy lecisz przez błonie. OCZY Oczy - to nie dwa krążki w naszej czaszce tkwiące, Zamykane z wieczora, rankiem się budzące. To są dwa małe skrawki błękitnego nieba, Nie dwa krążki, którymi tylko patrzeć trzeba To dwa małe jeziorka o spokojnej toni I kwiatuszki fijołka o przyjemnej woni. To są trawy wiosenne wiatrem kołysane, I pajęcze niteczki rosą przetykane. I gromy, które koszą niebo błyskawicą I złote plastry miodu, które pszczoły sycą. I chmurzyska gradowe, w których już grad dzwoni I sarenki płochliwe, gdy je owczarz strzyże I żmije jadowite, do ataku chyże. To śliwki granatowe i słodkie migdały A ostrych sztylecików też orszak niemały. I fale oceanów i strumienie rwące I sztormy i powodzie wszystko druzgocące. Widać w nich, czy się człowiek i gniewa i wzrusza. Wszak w nich się przecież mieści cała ludzka dusza.
|